#Chorwacja 6: Klub Boninovo


Odmawiając darmowego hotelu, musieliśmy być bardzo pewni dzikiej miejscówki. Niestety my nawet nie wiedzieliśmy, czy taka w ogóle istnieje. Były jakieś słuchy, ktoś powiedział kiedyś, bo usłyszał, że podobno jest jedna genialna w Dubrovniku. Co dla mnie oznacza - nie ma, ale warto zaryzykowac, bo może jednak jest. I ja i Anka uwierzyliśmy nieznajomej w jaskinię na klifie z cudownym widokiem, przeznaczoną między innymi do tego, by backpackersi mogli w niej spać i cieszyć się podróżą intensywniej. Wiedzieliśmy zatem gdzie chcemy się zatrzymać. Problem pojawił się kiedy próbowaliśmy odnaleźć legendarny Klub Boninovo.

- Mikołaj. To chyba nie tutaj. Wygląda jakbyśmy mieli tu zostać zabici. Pełno tu śladów menelstwa.
- Ania... Na mapie dokładnie jest pokazane, że to tutaj. Spróbujmy chociaż.

Słyszeliśmy tylko szum Adriatyku. Nawet z latarką nie było łatwo odnaleźć ścieżkę i każdy kolejny schodek. Było to w jakimś parku, niedaleko starego miasta dawnej stolicy Chorwacji. Szło się w dół, prosto do morza, po skałach, między krzakami. Wtedy pierwszy raz zwątpiłem, czy jednak lepiej było skorzystać z oferty Macedobryta. W każdym razie, szliśmy dalej. Po trzech minutach trafiliśmy w miejsce, gdzie trzeba było wejść na skałę. Musiałem zadecydować czy o tej porze warto jeszcze dalej się męczyć i szukać jaskini. Z jednej strony na szali stawiałem swoje życie, z drugiej spokojną noc w cudownym miejscu. Było jednak tak ciemno a plecaki tak już ciążyły, że wygrał rozsądek i zawróciliśmy. Dziś, kiedy myślę sobie o tym co ja w ogóle próbowałem zrobić, stwierdzam swoje pojebaństwo bardziej. No bo kto o zdrowych zmysłach chodziłby w nocy z plecakiem po klifach, nie widząc co jest pod spodem?

Na szczęście wracając spotkaliśmy w parku na ławeczce jakąś młodą parkę.
- Hej, wiecie gdzie możemy znaleźć dobre miejsce do spania na dziko? Podobno gdzieś tu, niedaleko jest jakiś klif czy skała, gdzie czasami sypiają autostopowicze. Klub Boninovo, kojarzycie?
- Taaak, jest tutaj obok. Spójrzcie, w tamtę stronę jest dalsza część schodków, idźcie nimi do końca i traficie na miejsce.

Ufff... Nie ma to jak lokalsi. Żadna mapa nie zastąpi rozmowy z nimi. Do celu zaprowadziły nas też znaki, które można było znaleźć na skałach. Pierwsze co zobaczyliśmy, to jakiegoś faceta śpiącego na schodach. To był dobry i zły znak jednocześnie. Dalej, na wprost i po lewej stronie rozciągało się nic. Co oznacza, że szliśmy nad wodą. Tylko latarki i księżyc pomógł nam rozpoznać pierwsze piętro klubu. Wyobraź sobie teraz wydrążoną w skale płaską powierzchnię, która miała nawet zrobiony prowizoryczny dach z wojskowej siatki maskującej. Miejsca było tam nawet sporo. Jednak odbijając metr w lewą stronę, spadało się prosto do morza jakieś 10 metrów. Po prawej natomiast skalista góra na wysokość 30 metrów, na szczycie której była ulica prowadząca do centrum. Cudowne miejsce, a swoją magię odkryło przed nami dopiero o poranku i drugiej nocy.

W nocy było dużo bardziej przerażająco.

Zeszliśmy jednak jeszcze niżej, na piętro -2 dokąd ostatecznie prowadziły schody. Tam właśnie była wspominana wcześniej jaskinia. Półka skalna, na której już rozstawiony był jeden namiot. Wtedy właśnie, moje zwątpienie odnośnie tego czy słuszniej byłoby wybrać hotel - prysło. Faktycznie lepej trafić nie mogliśmy. Podjarani, po tych wszystkich trudach, zaczęliśmy rozkładać namiot i szykować się do snu. Pełen luksus i jeszcze takie widoki... Cudowne miejsce. Tuż przed snem musiałem więc posiedzieć na krańcu klifu, mając nogi opuszczone w stronę spokojnego morza. Bo tak rozgwieżdżonego nieba dawno nie miałem okazji oglądąć. To właśnie tutaj przeżył jedne z najpiękniejszych chwil swoim życiu. O tym jednak w następnym poście :)


Komentarze

Popularne posty