#Chorwacja 9: Bliskie spotkanie ze skałą na Krk


Po całym dniu wylegiwania się na rajskiej plaży, trzeba było w końcu znaleźć jakiś nocleg. Problem w tym, że na wyspie aż roiło się od turystów a dzikich miejsc prawie nie było. Wszystko zagospodarowane tak, żeby rodzinki z dziećmi wydały jak najwięcej pieniędzy na pierdoły typu: trzęsący się pluszowy minionek śpiewający Last Christmas - poważnie. Wieczorem poszedłem więc z Anką na "zwiady". Znaleźliśmy tylko przeogromny Camping. Byłem w szoku jak wiele osób znajduje się na tym terenie. Szczerze mówiąc, to wolałbym się nawet zatrzymać tutaj, niż w jakimś hotelu. Pełen luksus. Na campingu! Nadal mnie to zadziwia jak sobie przypomnę. W każdym razie, pomysł już znasz z poprzednich postów. Zamierzaliśmy po prostu poprosić o możliwość rozłożenia się z namiotem na czyimś kwadracie. Wynajęte miejsca były bowiem tak wielkie, że bez problemu zmieściłby się i nasz namiot. Wystarczyło tylko znaleźć wyrozumiałych ludzi.

Już przy pierwszej próbie dowiedzieliśmy się, że nie będzie jednak tak łatwo. Otóż miejsce wykupowało się także na ilość namiotów, dlatego właśnie każdy miał przywieszony numerek. Eh. Słabo. Wracaliśmy już zrezygnowani po plecaki do pobliskiej knajpki, aż tu nagle... Polacy! No to zagadujemy, że taka sytuacja, co u nich, jak tam podróżowanie, gadka szmatka i tak od słowa do słowa wyszło, że wykupili oni dwa miejsca ale aż tyle na trzy osoby to im nie potrzeba, więc jedno nam oddają za darmola. Ha! Genialnie :) Wystarczyło chwilę poszukać i zagadać, a sami wylądowaliśmy na noc w tym luksusie. Warunek był tylko jeden. Pójdziemy z nimi w nocy na balety w mieście. Jak dla mnie idealnie.

No to się rozłożyliśmy obok, a kiedy tylko zaczęło się ściemniać wylądowaliśy w zaprzyjaźnionej już knajpce na chorwackim browarku. Nie ma to jak ciemne, zimne piwo w taki upał. Ale piwo to mają oni zdecydowanie gorsze. Mimo wszystko pękła pierwsza butelka, pękła i druga, był nawet zamiar na trzecią ale wszyscy zgodnie stwierdzili, że lepiej jak już sobie pozwiedzamy stare miasto. W ogóle to świetni ludzie Ci Polacy. Przyjechali do Chorwacji na swoich wielkich motorach, a jedna jedyna dziewczyna jaka z nimi się zabrała, była mega podobna do mojej znajomej z Poznania. Nie trzeba więc mówić, że dogadywaliśmy się co najmniej dobrze. W ogóle to jaki ruch tam w nocy jest! Wszyscy z plaż wyłażą wtedy na te wąskie, urocze uliczki nadmorskiego miasteczka. Niesamowity klimat. Wyraźnie też widać różnice między lokalsami a turystami. A jakie?

Bardzo podoba mi się styl życia Chorwatów na wybrzeżu. Wierzę, że wyznają oni zasadę są dwa dni, którymi nie warto się przejmować: wczoraj i jutro. Wszyscy tacy wychillowani oraz chętni do pomocy. A kiedy tylko się zagada, od razu garną się by coś pokazać albo po prostu siąść i z nimi spędzić resztę czasu. Podoba mi się ta otwartość. Mało tego, są oni na tyle pewni w tym co robią, czy może jak żyją, że okna na oścież mają wszystkie pootwierane (czasem to okien nawet nie mają). Z drzwiami zresztą to samo. Przez pomyłkę nawet znalazłem się w czyimś domu. Przechadzałem się po nim myśląc, że to nadal sklep z obrazami. Właściciele jak mnie zauważyli to zanosili się śmiechem. Gdybym grzecznie nie odmówił, to jeszcze zostałbym na kolacji. Chyba to właśnie najlepiej zapamiętam z Chorwacji. Tę kulturę Chorwatów. Genialni ludzie. Natomiast turyści? Eh, szkoda gadać czasami.

Wróćmy jednak do wieczoru z naszymi nowymi znajomymi. Odechciało nam się już łazić po nocy w tym tłumie. Trzeba było coś wymyślić nowego, a że już popite było, wpadliśmy na pomysł, żeby się pokąpać w nocy. Wróciliśmy na camping, wzięło się co trzeba (piwka kolejnego zabraknąć nie mogło) i jazda do wody. Tyle, że tuż przed zamoczeniem się, towarzystwo wpadło na pomysł by... kąpać się na waleta. A jak inaczej? Znowu długo namawiać mnie nie trzeba było. W końcu to dzięki nim mamy gdzie spać. Poza tym, fajna ta Aga była. No to gacie w dół i daję nura.

A jaki ja głupi byłem! Zamiast najpierw wybadać czy dalej skał nie ma, to się rzuciłem byle tylko szybko dupę zamoczyć. Zabolało. Bo tuż obok była sobie skała, o którą oczywiście musiałem zahaczyć. Wynurzam się więc, dotykam ciała i nic. Na szczęście - myślę sobie. Dobrze, że karku tu nie skręciłem. Jedyne co, to drobne zadrapanie, tyle. Tak przynajmniej z początku mi się wydawało. Oddałem się zatem wspólnym głupotom i pływaniu. Woda ciepła, niebo czyste, księżyc przyświeca. Czego chcieć teraz więcej?

Problem pojawił się, jak tylko wylazłem z wody:
- Co ci jest w nos?
- A nie wiem. Coś mi jest?
- Masz całą zakrwawioną twarz człowieku. Nie czujesz?
- Nieee. O kurwa. Faktycznie. 
- Chyba miałeś bliskie spotkanie ze skałą...

Poza kolejną dziurą (między oczami), miałem jeszcze dość głęboką krechę przez cała klatkę piersiową i brzuch. Na szczęście poniższe narządy skała jakimś cudem ominęła. Dalsza część rany zaczynała się od uda po kolano. Wlazłem więc do wody jeszcze raz - bo mocno słona. Następnie biegiem do namiotu po plastry. Wtedy pod prysznic. Oporządziłem się tam jak trzeba a dopiero rano odczułem skutki swojej głupoty. No cóż! Teraz trochę trudniej będzie złapać nam stopa...

Małe zadrapanie, ale niestety bardzo widoczne. No co zrobić.
PS Do czasu tego wpisu, najprawdopodobniej większość moich znajomych myślała, że jak zwykle dostałem wpierdol. Bo przecież tylko to można dostać za darmo. Otóż nie. Było dokładnie tak jak to powyżej opisałem ;)

Komentarze

Popularne posty