#Chorwacja 8: Jakiś facet wywiózł mnie do Paklenicy

Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę po wodę a prawie skończyliśmy tu na chorwackiej gościnie :)
Krótki wstęp
W Chorwacji trafiło mi się mnóstwo genialnych sytacji, które zapamiętam na długo. Zwłaszcza te zabawne albo budzące pewną grozę. Skrajne emocje często doświadczały mnie podczas tej podróży, a dziś trochę o nich Tobie opowiem.

Skąd decyzja, że do Paklenicy?
To taka mała miejscowość wzdłuż chorwackiego wybrzeża. Gdybym miał ją porównywać do Polski to wybrałbym jakąś Nową Wieś i rozciągnął ją podłużnie na plaży. Po lewej morze a po prawej wysokie góry. No ładny widok, piękna miejscowość. Ale przyciągnęło nas do niej coś zupełnie innego. Po pierwsze - była to sugestia od mojej znajomej żeby się tam zatrzymać. Podobno nocą świeci tam plaża niczym gwiazdy, bo niby jakieś planktony są jak LEDy i tak to działa jak są gody. Czy jakoś tak. Uwierzyłem jej, rozmarzyłem się, a jak to Ance powiedziałem, razem z nią zadecydowałem, że trzeba to na własne oczy zbadać. 

O tym jak poznałem Hipisa Władka
Poza tym, przekonał nas do tego też Władek, który mówił sporo o tym, że warto. W ogóle to sporo mówił. Była to najbardziej niesamowita osoba, którą mieliśmy okazję spotkać. A stało się to na wyjeździe z Krk. Tragiczny wyjazd był z tej wyspy... Toż upał chyba z 50°, cienia wcale a do przejścia na wylotówkę jakieś 4 kilometry z plecakami. Na szczęście na stacji zgarnął nas jakiś młody strażak. Nawet nie jechał w tę samą stronę co my, ale poproszony o podwózkę zgodził się bez zastanowienia. Co prawda tylko kawałek nas zawiózł ale przynajmniej staliśmy w cieniu i na tej drodze co trzeba. Stara magistrala jest piękna! Czekaliśmy na drodze usłanej rajskimi widokami. Pomachaliśmy chwile i zatrzymał się jakiś staruszek - to właśnie poczciwy Vlad. Co za gość. Ja myślałem, że to trudne będzie do przeżycia z nim, ale co ty. Dziadek zaskakiwał mnie bezprzerwy. Najpierw tym jak w ogóle prowadzi swojego małego SEATa. Spirale takie niebezpieczne dość on śmigał niczym Čolak. Wyprzedzał, ostro przyspieszał i hamował. Generalnie, nie wyglądał na takiego, a tu proszę. Później zdziwił mnie pytaniem:

- Jaką muzykę chcecie? Puścimy coś co wszyscy lubią, żeby się przyjemnie jechało, ok? 
- Nooo ja to się dostosuję, może być nawet radio.
- Nieee byle nie radio. Grają jakiś hłam teraz, posłuchaj sam.
(...)
- Faktycznie, jakieś klubowe hity na lato.
- Dokładnie. Może jakiś stary rock'n'roll albo coś w tym stylu?

Władek okazał się być melomanem. Pogadaliśmy sobie więc nieco o Doorsach, Led Zeppelin, jakieś takie wiecie. Same genialne kapele z lat świetności Woodstocku i czasu hipisów leciały. Nawet na ręce miał wytatuowaną pacyfkę i mandalę. Genialnie się z nim rozmawiało. Trafił też swój na swego, bo okazało się, że Władek ma swoją lokalną gazetę i jest profesjonalnym dziennikarzem - nieskromnie mówiąc - znanym i dobrym jak sam o sobie mówił. Ja co prawda tylko "studiuję" ale przez to coś tam jednak więcej wiem. Styl miał w każdym razie niesamowity. Już po samej rozmowie miałem chęć poczytać jego artykuły. Pogadaliśmy zatem o sytuacji w Polsce, o zamachu Smoleńskim (swoją drogą, ciekawe zdanie miał na ten tamat), o Ameryce i Rosji, o Papieżu Franciuszku... Gadaliśmy przez całą drogę, czyli jakieś 4h. Niesamowita jazda. Najbardziej ucieszyło mnie, jak zaczął gadać o swoich przygodach z młodości. Tę radę zapamiętam do końca życia:

- Nikola... ja tobie bym powiedział coś o tym Volkswagenie T1, ale tak jesteś nakręcony, że szkoda twojego zapału.
- No mów Vladek, może mi się to przyda później.
- Aaa to na pewno. Słuchaj, ale to nie moge teraz bo wiesz, Anna słyszy.
- Przestań, Anka śpi już od godziny. To o co chodzi z tym samochodem?
- On za mały jest. Nie pomieścisz się z dwiema kobietami. Zaufaj mi. Jak w 71 kupiłem takiego, to po roku sprzedawałem. Większy samochód, to większy komfort, pamiętaj. Zwłaszcza jak lubisz sobie poużywać z panienkami.

W połowie drogi zatrzymaliśmy się na gościnę. Poważnie. Chcieliśmy tylko butelkę zimnej wody, ponieważ się pokończyła, ale Vladek stwierdził, że jeszcze chwilę pogada z Rodakami. Oni wszyscy tacy towarzyscy są. Zapraszali nas do siebie, coś tam gadali po swojemu zadowoleni. I w sumie gdyby nie my, to pewnie nasz stary znajomy by tam został. Z tej podróży najbardziej zapamiętam jednak Prince'a. Jak wszyscy delektowaliśmy się muzyką podczas Purple Rain. Po tym Władek stwierdził, że z mało kim tak dobrze słucha mu się muzyki i rozmawia, wobec tego zaprasza nas do siebie, do Puli. Jeśli więc chcemy, w każdej chwili możemy do niego wpaść a on nas przyjmie jak przyjaciół. Szkoda, że musieliśmy się rozstać. My w swoją stronę - na najlepsze arbuzy w świecie oraz świecącą plażę, Władek do znajomych w Zadarze na imprezę.

Z drugiej strony widok na Adriatyk po horyzont...
Paklenica - genialne randomowe miasteczko
To teraz czas na krótką ale konkretną rekomendację tego miejsca. Bunkrów nie ma, ale jest zajebiście! Zdementuję też od razu plotkę coby niby plaża się mieniła tysiącem gwiazd. No nie jest tak. A ja głupi o pierwszej w nocy łaziłem sam po plaży gdzieś na dziko i szukałem magicznego planktonu. Mimo wszystko, polecam wybrać się do Paklenicy, bo to tak cudownie malownicza mieścina. Czyste plaże wcale nie tak zatłoczone, przy których restauracje serwują dość tanie żarcie rybne. A jak się chce czegoś innego, to można wyskoczyć na cały dzień albo i dłużej do pięknego parku narodowego w górach. My tak właśnie zrobiliśmy. Widoki warte zapamiętania. Nawet z mini wodospadu można było poskakać do górskiej rzeczki. Takie trochę Tatry ale w innym klimacie - jeśli cokolwiek Ci to mówi ;) Odpocząć można, powspinać się, pozachwycać i tak dalej. Osobiście wspominam ten dzień jako jeden z lepszych moich spędzonych w górach w ogóle.

Za darmola przenocować się też można w Paklenicy na dziko. Z tym też wiąże się dość ciekawa historia. Oczywiście jak to ja i Anka, o noclegu zaczęliśmy myśleć kiedy już było za późno. Mieliśmy mało czasu, więc zaczęliśmy pytać ludzi, gdzie w ogóle jest sens kimać pod chmurką. Lokalsi mówili, że jak na plaży to lepiej zdala od centrum, czyli jakieś 5 kilometrów dalej, już poza miastem. Trochęnie bardzo. Popytaliśmy w takim razie ludzi bliżej gór, czy możemy u nich w ogródku - nie byli jednak zbyt chętni. Chwilę się włócząc znaleźliśmy w końcu idealne miejsce, ale gdy do niego wróciliśmy "przed snem", ludzie się wokół kręcili i trzeba było znaleźć coś odpowiedniejszego. Pomyśleliśmy o włamie na camping. Po prostu chcieliśmy wejść niezauważeni i zasnąć - taka wizjonerska myśl. Na pierwszym nam nie poszło. Za to na drugim...

Była już 23:00, więc nieco nam się śpieszyło. Znaleźliśmy drugi camping, tańszy, za który byliśmy w stanie nawet zapłacić. Aczkolwiek nie było właścicielki. Jak się okazało, poszła sobie gdzieś w tany. Była za to Pani ogrodnik podlewająca chorwackie kwiatki. Zagadałem do niej, czy gdzieś można znaleść kogoś kto tym wszystkim zarządza, po czym uzyskałem odpowiedź:

- A ja tam nie wiem! Ja tu tylko podlewam. Przecież przed chwilą jeszcze gdzieś była. Eh... poczekajcie chwilę, sprawdzę to. A ty w tym czasie podlewaj moje kwiatki.


No to wziąłem węża i latałem 15 minut od grządki do grządki. W nocy. Pani ogrodnik w końcu wróciła z informacją, że właścicielki campingu nie ma i dziś już pewnie nie będzie. Nam wtedy pomysł do głowy wpadł. Skoro nie będzie, to może spróbujemy na nielegalu się przespać? To myk na szybko w krzaki jak nikt nie patrzy, poszukaliśmy odpowiedniego miejsca na campingu i za czyimś samochodem po cichaczu namiot rozłożyliśmy. Budzik się tylko na szóstą rano ustawiło, by bez przypału było. W końcu jest gdzie spać, można iść dalej podróżować. Idziesz ze mną Anka na główną promenadę?


Początek drogi, po której jechaliśmy z Władkiem.

PS Przepraszam za ten tabloidowy tytuł :) Ciekaw jestem czy statystyki istotnie podskoczą ze względu na (badziewny) nagłówek. Heh, taki ze mnie eksperymentator.

Komentarze

Popularne posty