#Chorwacja 7: Palenie, otchłań i taniec z Szamanami


Pierwszy raz w Dubrovniku byłem mając 7 lat. Jedyne co zapamiętałem to dziewczynę z wycieczki, hotel w którym spałem i cudowne widoki. Po 15 latach w końcu przyjechałem, by zweryfikować czy naprawdę jest tu tak pięknie jak zapamiętałem. Ano jest. Jedne z ciekawszych miejsc jakie miałem okazję zobaczyć. O tym jednak w następnym wpisie, bo dziś będę opowiadał raczej o innych przeżyciach, mających miejsce tuż po weryfikacji Dubrovnika a dodających temu miejscu magii.

Radvile i Svagunow zadzwonili do mnie wieczorem - to ta parka Litwinów wspominanych tutaj. Akurat skończyłem z Anką poznawać stare miasto, więc na rękę było nam spotkanie się z nimi pokazanie najlepszego punktu do spania na dziko. Wieczór się zbliżał, my już padnięci a w towarzystwie innych backpackersów zawsze lepiej. No to ugadaliśmy się na plaży, przekąpaliśmy i ruszyliśmy do namiotu zostawić rzeczy. Planowaliśmy jeszcze zobaczyć byłą stolicę Chorwacji nocą, ale to co zastaliśmy w "Klubie Boninovo" przerosło nasze oczekiwania.

Po ciemku musieliśmy przedzierać się przez haszcze po schodach. Już w połowie drogi dało się słyszeć rozmowy. Kolejni autostopowicze zatrzymujący się tutaj na noc. Jednak kiedy doszliśmy do końca, na klifie siedziało w kręgu 7 osób z ogniskiem po środku. Plecaków nie było, namiotów też nie - lokalsi pomyślałem. Nie chcąc nikomu przeszkadzać, zajęliśmy się sobą. Namiot rozłożyliśmy, ogarnęliśmy się po całym dniu itd. Ciemno już było totalnie, kiedy stwierdziłem, że warto byłoby się dosiąść pogadać. Gadali między sobą po angielsku, a ja ciekawskie jajo usłyszałem coś o podróżowaniu. No to podchodzę i zagaduję:

- Cześć, mogę się dosiąść? Słyszałem, że wspominacie coś o podróżach.
- No cześć, jasne siadaj. Trochę tu dziś jeszcze posiedzimy, więc dobrze będzie się pointegrować. Tak, mówimy akurat o tripowaniu...

I w tym TRIPOWANIU właśnie jest klucz. Zaczyna się magia. Po upływie piętnastu minut, kiedy towarzystwo wybadało czy jestem w porządku, zaczęły się śpiewy. Ale nie takie harcerskie pioseneczki czy jakieś szanty. To było niczym Cumbia - pieśni folkowe plemion rodem z Ameryki Południowej. Do tego nie mogło zabraknąć dziwnych instrumentów, wiadomo. Wiedziałem już, że święci się coś grubego.

Kolejne dwie godziny siedziałem niczym w transie: na zmianę rozmawiając, słuchając i tańcząc wokół ogniska. Przypominało to jakiś obrzęd. I tak faktycznie było, bo kiedy ucichły instrumenty a kobieta przestała śpiewać, rozpoczęły się rozmowy o używkach. Co mnie oczywiście żywo zainteresowało :) Usiedliśmy spowrotem w kręgu, po czym "prowadzący" tego całego zamieszania zaczął kręcić potężną fajkę. Kiedy skończył, odpalił ją - wiadomo, pufnął sobie trzy buchy - a jak, podał dalej w krąg - no przecież. Muzyka - tym razem spokojna, znowu zaczęła grać. A kiedy fajka doszła do mnie?

- Co to jest? Bo nie chciałbym za bardzo polecieć (taki ostatni objaw rozsądku miałem).
- Spokojnie, to tylko Peruwiańska marihuana z haszem. Pal sobie ziomek, pal razem z nami i chilluj.

Mnie dwa razy namawiać nie trzeba. Zwłaszcza, że w końcu skumałem o co chodzi. Trafiłem na szamanów. Ha! Zajebiście. Byście musieli widzieć jak oni się zachowują i o czym rozmawiają. Co za styl. Jednocześnie byli też hipisami w 100% - tak sobie wyobrażam na maksa wkręconego hipisa właśnie jak ich. Ciężko opisać.

Po trzydziestu sekundach mnie wystrzeliło. Poczułem, że staję się jeszcze weselszy, ciało mi ociężało, powieki delikatnie opadły a w buzi zaschło jak cholera. Poczęstowano mnie zatem yerba mate, pod pretekstem, że przed nami jeszcze długa noc. Przygoda się dopiero zaczynała. Siedząc tak w kręgu i jarając, rozmawialiśmy o rytuałach szamanów. Później dowiedziałem się wszystkiego o Ayahuasce i zbawiennym działaniu DMT. Ważniejsza jednak dla nich była cała filozofia z tym związana. Trzy godziny siedziałem z otwartą z wrażenia gębą i słuchałem rozumów z przyśpiewkami. Okazało się, że dwie parki przyjechały tu do Dubrovnika tylko po to, by spróbować ayahuaski a kolejna parka to właśnie prawdziwi szamani z Ameryki, którzy tu mają profesjonalne sesje. Ja i Svagunov byliśmy tylko dodatkiem, który z chęcią został przyjęty. Się podjarałem no.

Nagle ktoś wpadł na pomysł, żeby się przekąpać. A to było ostatnie czego bym wtedy pragnął. Dlaczego? Musielibyście widzieć jak to wyglądało... Za mną i po bokach ostre skały. Klif pod spodem też niebezpieczny, do wody jakieś 12 metrów przepaści. Jedyne co rozświetlało nam noc to ognisko i cudowne ugwieżdżone niebo. Było to tak niesamowite, że mogłem się w ten obraz wpatrywać godzinami. Mało tego, po horyzont ciągnął się czarny jak niebo Adriatyk. Dało to niesamowity efekt w połączeniu z firmamentem. Wszystko to zlewało się jakby w jedno. Nie można było odróżnić gdzie kończy się woda a gdzie zaczyna niejako kosmos. Ta linia zniknęła, a na dodatek w morzu odbijały się gwiazdy. Przez to miałem wrażenie, że będąc w wodzie, pływam sobie w przestworzach.


Wszyscy postanowili skoczyć z klifu... Znowu dwa razy nie trzeba było mnie namawiać. Problem w tym, że nie przemyślałem wcześniej za bardzo sytuacji i kiedy tak się rozbiegałem by skoczyć, w połowie zorientowałem się, że przecież mam lęk wysokości. Kurwa. Już w locie prawie dostałem zawału. Serce zaczęło mi wyskakiwać z piersi, kiedy uderzyłem w taflę wody. Wpadłem jakby w czarną dziurę. Otchłań bez dna. Najgorsze było jednak poszukiwanie tlenu... Pod wodą utknąłem na jakieś trzydzieści sekund, bo po omacku pływałem próbując się wydostać na powierzchnię. Otworzenie oczu w tej słonej wodzie nic nie dało - gdziekolwiek patrzyłem, było tak samo czarno. Równie dobrze mogłem nie otwierać powiek. Spanikowany w końcu znalazłem "wyjście". Prawie nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak wtedy. A księżyc przyświecał nam do Peruwiańskich pieśni i okrzyków.

Ta noc trwała w najlepsze. Nauczyłem się śpiewać i grać na instrumencie. Nauczyłem się też tanczyć szamańskie tańce. Śmiałem się, rozmawiałem i przede wszystkim dużo myślałem - dzika noc. Nikt jeszcze nigdy nie dał mi tyle do myślenia. Uległem ich perswazji nie dlatego, że byłem ujarany. Chłonąłem te słowa, ponieważ były mądrzejsze niż 3/4 tego co miałem okazję w życiu usłyszeć. Ta cała filozofia ich jestestwa i podejścia do człowieka. Faktycznie aż zachciewa się rzucić wszystko i ruszyć w świat razem z nimi. Niesamowite kulturalne doświadczenie, które marzy mi się przeżyć jeszcze raz.

Wydarzenie zakończyło się o wschodzie słońca. Spaliliśmy ostatniego jointa, posłuchaliśmy kołysanki o poranku i poszliśmy spać. Spałem jak dziecko, przejęty snami nawiązującymi do minionej już sytuacji.

Komentarze

Popularne posty